czwartek, 10 kwietnia 2014

15. cz.2 "Czy ty coś do mnie czujesz?"

Starałam się i starałam...nie wiem,czy wystarczająco.Dużo się dzieje i muszę uważać,żeby się nie pogubić i czegoś nie pomylić,więc przepraszam za jakiekolwiek niezgodności...To tyle.
Enjoy.
*********************************************************************************


*Niall*


-Możemy się tu zatrzymać?-zaproponował Harry z podziwem pochłaniając wzrokiem widok ze popularnego Hollywodzkiego wzgórza,kojarzonego ze względu na ogromny napis „Hollywood”.Właśnie znajdowaliśmy się jakiś cztery kilometry od niego,dalej wstęp jest wzbroniony.Znak jest o wiele większy,niż się wydaje,kiedy obserwuje się go z bliska.
 Podszedłem bliżej bruneta w luźnej bordowej koszuli i spodniach z nogawkami podciągniętymi nad kolana.Starałem się podążyć za jego spojrzeniem;ciekawiło mnie,na co tak patrzy.Ot tam na dole,dostrzegł sporą lodziarnię.
-Pójdziemy tam potem?-spytał nie odrywając spojrzenia od budynku.-Fajnie wygląda,na pewno dają tam dobre lody.
 Położyłem mu rękę na ramieniu i lekko poklepałem.
-Nie wiem,stary,nie mam pojęcia.-obrócił się i spojrzał na mnie przez okulary przeciw słoneczne.Chciałem coś jeszcze dodać,gdy pojawiła się Victoria mówiąc,że Louis mnie woła.Oczywiście mnie nie wołał,a ona tylko chciała się mnie pozbyć,choć to bardzo dziwne.Vic rozmawia siedzi sobie obok Harrego jak gdyby nigdy nic i jeszcze żadne z nich nie wyciągnęło broni?Nie rozumiem.Już w ogóle przestałem cokolwiek ogarniać.
 Odgoniłem od siebie myśli o wczorajszym zajściu i podszedłem do Louisa i Zayna siedzących w ciszy w cieniu jednego z rozłożystych drzew.
-Gdzie Liam?-spytałem,gdy obaj podnieśli głowy i spojrzeli na mnie przymrużając oczy przed słońcem.Lou gestem ręki pokazał na bruneta stojącego kilkanaście metrów od nas.Był sam,kręcił się w kółko intensywnie nad czymś myśląc.
-Sophia do niego dzwoniła.-oznajmił Zayn.
 Skrzyżowałem ręce na piersiach i pokręciłem głową.
-Szkoda mi go.-chłopak wyciągnął komórkę z kieszeni,przez dłuższą chwilę patrzył na jej ekran,po czym lekko potrząsnął głową i ponownie schował urządzenie do kieszeni.Biedny,zmartwiony Liam.Gdyby jeszcze powiedział nam,jaki jest problem.Niestety,nie cierpi dzielić się takimi informacjami,zamiast tego zostaje sam i długo nad tym myśli.Trochę mnie to dziwi,ja nie potrafię rozwiązać problemu bez radzenia się innych,inaczej nie jestem pewien,czy to co robię jest słuszne.Wygląda na to,że Liam jest bardziej samodzielny niż ja.
 Mój wzrok powędrował na Paula rozmawiającego z Joe,potem na Vic stojącą w ciszy obok Harrego,a na koniec na Pam.Podobnie jak Liam,była sama,zajęta czytaniem tablicy z historią tego wzgórza.Poprawiła spięte w kok włosy opadające na błękitną bluzkę z wcięciem na plecach zastąpionym koronką,górna część jej stroju włożona była w szorty z wysokim stanem.Trzymała się za szelki swojego czarnego plecaka w rozmaite wzorki ze skupioną miną analizując tekst tablicy.
 Długo się jej przyglądałem,kompletnie pochłonięty przywoływaniem w głowie tego pocałunku.Był taki…dziwny.Przez to,że położyłem Pam pod siebie i zacząłem intensywnie obmacywać,zniknęła jakakolwiek subtelność,a ona się nie przeciwstawiała.Chciała tego?W takim razie,dlaczego nie zaprotestowała,gdy zaproponowałem,by o tym zapomnieć?
 Znów to moja wina.Cholera,czy ja mógłbym choć raz czegoś nie schrzanić?Powtórka sprzed trzech lat.Nikt poza mną i Pam nie wie,że ta idiotyczna historia już się zdarzyła,że teraz krążymy w błędnym kole i że zmarnowałem drugą szansę.Byłoby w porządku,gdybym nie dał jej odejść wtedy,na brzegu rzeki w Londynie,na ławce przed zamkniętą już kawiarnią,późnej nocy,kiedy nikogo nie było w pobliżu.Pierwszy raz ją pocałowałem i pierwszy raz obiecałem,że póki jesteśmy przyjaciółmi,to już się nie powtórzy.Więc tak,jestem kłamcą,w dodatku tchórzliwym.
 Spuściłem wzrok na ziemię zajęty kopaniem nogą w kamień.Ciekawe,czy ona też tak długo nad tym rozmyśla.Nie,na pewno nie…
-O czym tak myślisz?-Louis odwrócił moją uwagę.-Oh,czekaj-głupie pytanie.
-Jak mam o tym nie myśleć?Nie mogę,to silniejsze ode mnie…
 Zrezygnowany usiadłem obok chłopaka zwróconego tyłem do punktu obserwacyjnego.
-Nie mówię,że masz nie rozmyślać.Masz pełne prawo analizowania swojej porażki,od pocałowania jej i nie wyznania uczuć,do pocałowania jej i nie wyznania uczuć.
-Ale to to samo.
 Spojrzał na mnie z chamskim błyskiem w oku.
-No wiem.
 Świetnie.Wszyscy mnie nienawidzą.Jak już niszczyć sobie życie,to z hukiem!Okropna ironia…
 Myślałem,że będę mógł w spokoju „analizować swoją porażkę”,gdy brunet znów postanowił się odezwać.
-Wiesz,co?Zepsułeś to.Totalnie zmarnowałeś szansę.A wiesz,co ona do ciebie czuje?Ona…
 Zayn wybrał najlepszy moment by mu przerwać.
-Ej,zbieramy się.-oznajmił flegmatycznym tonem i powoli podniósł się z ziemi.
-Dobra,już idziemy.-zwróciłem się jeszcze do Louisa.-Kiedy wrócimy,masz mi dokończyć to,co chciałeś powiedzieć.
 Dołączyliśmy do reszty,która już gotowała się do dalszej drogi.Stali tam wszyscy,oprócz Pam.Rozejrzałem się,ale nie mogłem jej znaleźć.-Gdzie jest Pam?
 Victoria zaczęła ją nawoływać,ale bezskutecznie.Natychmiast zgłosiła to do Paula,który był już w dalszej drodze,ale zatrzymał się gdy usłyszał,że kogoś brakuje.
-Rozejrzyjcie się,nie mogła sobie po prostu pójść!-wszyscy zaczęliśmy denerwować się coraz bardziej,gdy z każdą minutą Pam nigdzie nie było widać.
-Co robimy?-spytała Victoria,którą chyba najbardziej ogarnęła panika.
-Niech ktoś do niej zadzwoni.-zaproponował Louis,co natychmiast  spotkało się z dezaprobatą Liama.
-Bez sensu,tu nie ma zasięgu.-odezwał się pewnie wbijając we mnie spojrzenie,jakby ode mnie wszystko zależało.-Powinniśmy się rozdzielić i przeszukać okolice,jeżeli już sobie poszła,to nie daleko.
-Czy wy choć raz nie możecie ustać w miejscu?-Paul pozostawił nam szukanie Pam,a sam zaczął wykonywać jakieś telefony wciąż chodząc od skraju wzgórza do tablic informacyjnych.
-Ostatni raz,kiedy ją widziałem,kręciła się obok pobocznej,ledwo widocznej dróżki,raczej nie przeznaczonej do zwiedzania.-wskazałem Liamowi palcem drogę,o której myślałem-Najbardziej prawdopodobne,że poszła właśnie tam.
 Chwilę popatrzył w tamtą stronę.
-Idź,skoro tak ci się wydaje.My poszukamy jeszcze wzdłuż drogi.
 Bez zastanowienia skierowałem się na wznoszący się dziki szlak między drzewami i zarośniętymi barierkami wspomagającymi chodzenie.Okazały się bardzo przydatne,mech pokrywający kamienie był cholernie śliski a piasek pod nogami zsypywał się w dół.
 Minęło dobre kilka minut,od kiedy ostatni raz słyszałem wołania reszty,a po Pam dalej nie było śladu.Może nie poszła w tą stronę?
 Zaczynało się ściemniać,niebo przybrało barwę jasnej czerwieni,a przynajmniej częściowo.Słońce powoli chowało się za horyzontem nadając bardzo malowniczy wygląd otoczeniu,choć nie bardzo się nad tym teraz zastanawiałem.Było gorąco przez cały dzień,a nagłe ochłodzenie dodatkowo przeszkadzało mi w poszukiwaniach,o zapuszczonej drodze nie wspominając.
-Pam!-zacząłem wołać,gdy między gałęziami drzew zobaczyłem ogrodzenie.To zapewne granica terenu wzbronionego,jednak kiedy się zbliżyłem,dalej nie było po niej śladu.
 Długość siatki ciągnęła się od mojej lewej do prawej,nie widziałem jej początku ani końca.Linia zarośli kończyła się kilka metrów od ogrodzenia,więc mogłem na chwilę odpocząć od przebijania się przez kłujące krzaki.
 Skoro tu jej nie ma,to dokąd poszła?
 Rozglądałem się dookoła siebie,gdy obok słupa rozdzielającego dwie części siatki udało mi się dostrzec dziurę,ogrodzenie wygięte częściowo na zewnątrz.Zapewne poszła tam.
 Iść,czy nie iść?Pieprzyć system.
  Podszedłem bliżej.Dziura była średnich rozmiarów,można było przecisnąć się na kolanach jeśliby trochę odchylić ogrodzenie.Kiedy przez nie przechodziłem,oparty o siatkę poczułem pod dłonią krew,ale nie moją.
 Kiedy zorientowałem się,czym jest ten płyn,zdałem sobie sprawę,że zaraz padnę na zawał.Pam umarła,na pewno umarła!Nie mogłem przestać tworzyć w głowie najczarniejszych scenariuszy.Co jeśli porwał ją niedźwiedź-zabójca i zawlókł jej martwe ciało gdzieś w krzaki?!To akurat mało możliwe,ale coś na pewno jej się stało!
 Kompletnie spanikowany szedłem,a raczej biegłem kierując się umazanymi krwią liśćmi i kamieniami,co jakiś czas wskazujących mi drogę.Na ziemi widziałem ślady kroków,na szczęście nie przypominających niczym łap niedźwiedzia albo niedźwiedzia-zabójcy.Ale to też mógł być zwykły zabójca!
 Serce biło mi jak oszalałe,z desperacją zacząłem krzyczeć i wywoływać jej imię,jednak bez odpowiedzi.Jedyne,co słyszałem to swój przyśpieszony oddech oraz odgłos patyków łamiących się pod moimi stopami.Moje nogi i ręce były podrapane przez gałęzie.Starałem się to ignorować,choć coraz bardziej ból przeszkadzał mi w poruszaniu się.
 Myślałem,że to już koniec,będę szukał bezskutecznie po dziesięciu hektarach góry,jeszcze złapią mnie stróże i zamkną za łamanie prawa,kiedy widząc przewrócone drzewo,dobiegło mnie ciche łkanie.Zamarłem w bezruchu.
-Pam,jesteś tu?-odezwałem się oczekując jakiejkolwiek  odpowiedzi.Po dłuższej chwili niczego prócz gorzkiego płaczu wdrapałem się na spory pień,by po drugiej stronie zastać moją Pam.
 Matko,jeszcze nigdy tak nie cieszyłem się na jej widok.
 Natychmiast podszedłem bliżej,ukląkłem obok niej i założyłem na drżące ramiona swoją bluzę.
-Jezu,wiesz,ile cię szukałem?Już myślałem,że coś złego ci się stało…Przestraszyłaś mnie!-widząc,że nie przestaje płakać,powstrzymałem się od ochrzaniania jej za to,że uciekła.
 Całe jej ciało się trzęsło.Z kolanami pod brodą siedziała podparta o swój plecak.Nerwowo zacisnęła dłoń na dwóch palcach drugiej ręki,zawsze tak robi,kiedy płacze.Zastanawianie się nad tym,dlaczego tu przyszła odstawiłem na bok.
-Spokojnie,przestań płakać…-starałem się uspokoić ją głosem przyciągając lekko do swojego ciała.Schowała głowę w moje ramię i skuliła się jeszcze mocniej.-Proszę…
 Po długim oczekiwaniu,wielu nawrotach histerii i moich prośbach w końcu zdecydowała się mówić.
-P-przepraszam,nie mogłam tam zostać-wydukała miętosząc w ręce chusteczkę,którą jej dałem-nie dałabym rady czekać do naszego powrotu…
 Choć nie wiedziałem,o co chodzi,pozwoliłem jej ponownie się rozpłakać na kolejne kilka minut.
 Otoczenie powoli zaczęło tracić kolor,było coraz ciemniej.Przypuszczam,że jest grubo po dwudziestej.Ptaki ucichły,las przestał wydawać jakiekolwiek dźwięki,poza cichym szumem wiatru między drzewami.Jedyne,co widziałem,to czerwona plama na piasku koło nogi Pam,słyszałem tylko jej łkanie,czułem tylko drżenie jej ciała.
-Nie chciałam,żeby ktokolwiek wiedział…zwłaszcza ty.-powiedziała w przerwach między głośnym płaczem.
 Delikatnie głaskałem ją po plecach,choć ta chora ilość krwi przyprawiała mnie o dreszcze.Spuściłem ją z oka na dosłownie dwie minuty!Jak ona dała radę tak szybko przedostać się aż tutaj?Sam szedłem z godzinę w jedną stronę!
 Nie czekając na odpowiedź z jej strony,delikatnie odsunąłem ją od siebie i obszedłem dookoła,by zobaczyć kompletnie poharataną nogę.Odrobinę poniżej kolana,po zewnętrznej stronie łydki ciągnęła się kilkunasto-centymerowa szrama,z której wciąż ociekała krew w dół nogi,aż do zabrudzonego buta.
 Na ten widok miałem wielką ochotę jebać to wszystko i uciec jak najdalej,byleby wymazać ten widok z pamięci.Jezu,żywe mięso…Jak ona w ogóle to zrobiła?!
 Powstrzymałem odruch wymiotny i spojrzałem jej w zaczerwienione od płaczu oczy.
-Co ci odbiło,żeby tak z tym siedzieć?!-natychmiast wyciągnąłem z plecaka butelkę wody i odkręciłem,gdy gwałtownie złapała mnie za nadgarstki.
-Nie,to strasznie boli…-natychmiast wycofała nogę do tyłu,gdy lekko położyłem na niej dłoń.
-W to nie wątpię!Dlaczego nie zatrzymałaś się przy ogrodzeniu,kiedy tylko się skaleczyłaś?Teraz jest znacznie gorzej…-spojrzałem na nią ekstremalnie poważenie,choć chyba ja bardziej bałem się niż ona.Niechętnie odpuściła i powoli rozluźniła uścisk,ale położyła mi dłoń na przedramieniu uważnie obserwując.Co ja w ogóle robię?Jedyne zabiegi jakie potrafię przeprowadzić,to  naklejenie plastra na skaleczony palec!
 Ręce trzęsły mi się z przejęcia,powoli przechyliłem butelkę nad jej nogą pozwalając zimnej cieczy wylać się na ranę zbierając ze sobą część krwi.Pam jęknęła ciężko i zagryzła dolną wargę mocno ściskając moje ramię.Nie płakała,ale łzy same ciekły jej z oczu,choć za wszelką cenę próbowała je powstrzymać.
 -Jeszcze trochę,wytrzymaj…-własne słowa otuchy bardziej pomagały mi,bo czułem,że zaraz nie wytrzymam.Na prawdę panikowałem,na widok krwi robi mi się słabo,a to…jestem z siebie dumny,że jeszcze tu jestem i nie zemdlałem.
 Wyciągnąłem paczkę chusteczek z plecaka Pam i zmarnowałem całe opakowanie na powolne usuwanie krwi i z nieokaleczonej skóry.Jak zatamować krwawienie,kiedy nie ma się do dyspozycji żadnego bandaża?
 Bez namysłu chwyciłem swoją białą bluzkę z flagą Ameryki i rozerwałem na mniejsze kawałki,które posłużą mi jako opatrunek.Kątem oka zobaczyłem,że Pam panikuje na ten widok.
-Spokojnie,musisz na mnie patrzeć,jasne?Nie myśl o niczym innym,patrz na mnie.-powiedziałem kładąc jej jedną rękę na policzku i podnosząc w górę.Była nienaturalnie zimna,to mnie przerażało.
 Zamrugała kilkakrotnie i starała się skupić na mnie.
-Na nic innego,tylko na mnie...-zwalczyła senność i skupiła zielonookie spojrzenie na mnie.Przez chwilę sprawiała wrażenie,jakby zapomniała,że ma rozerwane pół nogi.Jej oczy były puste i przymglone,zdawała się nieobecną,choć uparcie patrzyła na mnie z wielkim zaufaniem.Rozproszyłem się na krótką chwilę,natychmiast przypomniała mi się wczorajsza noc.Jej oczy,nie mogę się skupić…
 Moja ręka automatycznie poprowadziła fragment zwilżonego wodą materiału na ranę,przez co odruchowo wzdrygnęła się i syknęła z bólu.
 Poczułem,że Pam łapie mnie za wolną dłoń i mocno ściska,robiła to przez cały zabieg opatrywania jej nogi,ale nie próbowałem wyzwolić swojej ręki.Dawała w ten sposób łagodniejszy upust bólowi,lepszy niż krzyk czy płacz.
-Już po wszystkim-powiedziałem z ulgą wiążąc ostatni fragment mojej bluzki na jej łydce.-Lepiej?
 Pokręciła głową.
-Ale przynajmniej nie leci już krew.
 Moje wciąż drżące ręce były ubrudzone krwią (ja jeszcze żyję?),więc przemyłem je końcówką wody z butelki i wytarłem o bluz…spodnie.Tylko to mi zostało.
 Pam zdjęła z pleców bluzę i wyciągnęła w moją stronę.
-Weź ją z powrotem.
 Uśmiechnąłem się lekko,wziąłem szare nakrycie i ponownie założyłem na jej plecy.
-Nie jest mi zimno.-skłamałem siadając blisko niej.Właściwie,to dopiero teraz poczułem chłód,wcześniej nawet nie przyszło mi do głowy zastanawiać się,czy jest chłodniej.Teraz każdy ruch powoduje u mnie falę nieprzyjemnych dreszczy,ale myślenie o sobie w takiej sytuacji jest karygodne.
Uczucie ulgi było tylko pozorem,w rzeczywistości wciąż okropnie się bałem.Jest już kompletnie ciemno,nie dobiegają nas żadne odgłosy świata zewnętrznego,Pam straciła dużo krwi.Co jeśli będziemy musieli czekać tu do rana?Co jeśli pomoc będzie za późno?Co jeśli…?
-Możesz w ogóle chodzić?-spytałem odganiając od siebie złe scenariusze wydarzeń.
 Wzruszyła ramionami i spróbowała podnieść się z moją pomocą,ale kiedy chciała wyprostować nogę,jęknęła z bólu i oparła się o powalony pień.To oznacza nie.
-Zatrzymałam się dopiero wtedy,kiedy już nie mogłam wytrzymać…-przyznała z niepewnością ponownie siadając na piasku,a ja obok niej.
 Poczułem,że łzy zaczynają zbierać mi się w oczach.Mój limit zgrywania twardego właśnie się skończył,nie mogę już w stanie udawać,że mam wszystko pod kontrolą i się nie boję,bo jestem przerażony jak dziecko i niczego pewien.
  Dziewczyna w moich objęciach trzęsła się trochę z zimna,trochę od długiego płaczu.
-Dlaczego tu uciekłaś?-pogodziłem się z tym,że zostaniemy tu trochę dłużej,więc to pytanie w końcu musiało paść.
 Spojrzała przed siebie nie przestając ściskać mojej dłoni.
-Ja…nie wiem.To był impuls,pomyślałam…-dramatycznie pociągnęła nosem i zabrała moją rękę bliżej,przytulając się do niej jak do pluszowego misia.-o nas.
 Żart.Jakiś chory,popierdolony żart!Jak zwykle to moja wina,bo czemu nie?Nie mogła uciec,bo poczuła się osamotniona,musiała powiedzieć akurat o tym,czuję się jeszcze większym palantem…
 W głowie zrobił mi się totalny bałagan,na raz zadawałem sobie wiele pytań i hipotez,co przyprawiało mnie o nerwicę.
-Co masz na myśli mówiąc „o nas”?-bądźmy szczerzy,to było oczywiste,że o to spytam.Pam otarła dłonią łzę z policzka i kilkakrotnie próbowała mi odpowiedzieć,choć każdy początek pozostawiała niedokończony i zastanawiała się nad inną opcją.
-No ja i ty,to co było wczoraj…-opuściła głowę w dół i cicho zapłakała.
 Co?Jest jej przykro z tego powodu?Może się cieszy,że do tego doszło?Cholera,Pam,czy możesz dokończyć?!
 Kiedy tylko przywołała wczorajsze zdarzenie,zamarłem i trwałem w bezruchu.Chyba nawet przestałem oddychać na chwilę.Ten burdel w głowie nagle zanikł,a na jego miejscu stanęła głucha pustka,w której echem odbijały się słowa Pam.Nie wiem,czy chcę wiedzieć,dlaczego z naszego powodu…Ale czego naszego?Coś między nami jest?To znaczy,że ona nie chce,by cokolwiek takiego było?
 Nic nie rozumiem.Próbuję zebrać ze sobą fakty,ale wciąż brakuje mi najważniejszego elementu,który zaważyłby nad wszystkim.
-Pam?-zacząłem czując na swojej ręce mocniejszy uścisk.-Czy ty coś do mnie czujesz?


*Victoria*


-Zaraz dostanę szału,najpierw Pam,teraz Niall!-krzyknął Liam żywo wędrując drogą,którą rzekomo wcześniej obrał sobie blondyn,a wszyscy grzecznie dreptaliśmy za nim rozglądając się dookoła i nawołując imiona dwóch zgub.
 Zbliżała się jedenasta wieczorem,było dużo zimniej niż w ciągu dnia.Dziwne.Temperatura spadła o co najmniej dziesięć stopni,w dodatku zaczynało kropić.Jeśli Niall znalazł Pam,lepiej dla niego,żeby dobrze się nią zajął.
 Nie mogłam w spokoju przeżywać tego niespodziewanego rozstania ze swoim dzieciakiem (mowa o Pam),bo Harry wciąż kręcił się obok mnie i przyprawiał o drgawki ze złości.
-Czy możesz sobie stąd iść?-w końcu nie wytrzymałam i nie nawiązując kontaktu wzrokowego z brunetem podążałam za Liamem.Harry dalej szedł obok mnie.
-Ale dlaczego?Przeszkadzam ci?-odparł udając kompletnie zdezorientowanego.Ta jego niewinność,doprowadza mnie do szału…
 Tak,przeszkadzasz Harry.Przeszkadzasz mi od zawsze,ale teraz jeszcze bardziej,zwłaszcza po tym,jak spowodowałeś,że dzieją się ze mną dziwne i sprzeczne rzeczy.Jeśli myśli,że wchodząc mi na głowę wskoczę mu do łóżka,to bardzo się myli.Myli się,prawda?
-Wiem,że nie chcesz,żebym sobie poszedł.-z szerokim uśmiechem założył ręce za siebie i dodał trochę ciszej dziwnym tonem-Chcesz,żebym był blisko…
 Niespodziewanie poczułam na swoim biodrze pewny dotyk,który przyciągnął mnie bliżej Harrego tak,że nasze ciała się stykały.
-…żebym cię dotykał…
Odruchowo chciałam go uderzyć,ale część mnie mówiła,że mam cieszyć się z tej bliskości,ta część,której wciąż próbuję wytłumaczyć,że on mi się nie podoba i jest tylko głupim zboczeńcem z dużym urokiem.Tak,urokiem.
-…żebym cię pocałował.
 Zwieńczył te słowa przybliżając się do mojej szyi na tyle blisko,że poczułam ciepło jego oddechu.Ciarki natychmiast przeszyły całe moje ciało,a w głowie pojawiła się myśl o obróceniu się przodem do jego ust,zasmakowania ich,poczucia jego zapachu…nie,nie,nie,nie,nie.Nie ma mowy.
-Jedyny kontakt między mną a tobą jaki akceptuje jest wtedy,gdy spycham cię ze szczytu schodów.-rzuciłam jak najbardziej chamsko się dało i brutalnie odepchnęłam jego rękę,natychmiast zwiększając odległość między nami.Uśmiech z jego twarzy nie zniknął.
-Zatem szybko zmieniasz zdanie,bo w szpitalu uważałaś inaczej.
 Przewróciłam oczami i wzięłam głęboki wdech.Człowieku,daj mi spokój!
-Ah,no właśnie,jak trzyma się twoje czoło ze szwami w kształcie męskiego członka?Zauważyłeś to w ogóle?
 Zaśmiałam się zostawiając przestraszonego Harrego z ręką na czole w tyle a sama dołączyłam do Liama.Ciskał się na wszystkie strony i żywo maszerował do przodu szukając jakichkolwiek śladów wcześniejszej obecności Nialla lub Pam.
-Dlaczego jesteś taki nabuzowany?Patrzysz na każdego kto do ciebie podchodzi tak,jakbyś zaraz miał zabić.-zrównałam nasze kroki,co było dosyć trudne,bo jego marsz można porównać do szybkiego truchtu.
 Brunet obdarzył mnie właśnie jednym z takich spojrzeń,ale nie zniechęciło mnie to.Przez długą chwilę nic nie mówił,aż dał za wygraną i wymyślił byle jaką wymówkę żeby się mnie pozbyć.
 -Sophia do mnie dzwoniła i prosiła o spotkanie.-zabrzmiał dosyć oschle i bardzo realistycznie,aż prawie mu uwierzyłam.Prawie.
 Spojrzał po mnie ze zdegustowaniem,kiedy powoli przytakiwałam głową robiąc przeciągłe „mmhm”.Tylko że to spojrzenie trwało trochę za długo.On mówi serio?
-Jeśli mówisz prawdę,to całkowicie zmienia postać rzeczy.-rozejrzałam się dookoła siebie i dogoniłam Liama,który chciał wykorzystać moją nieuwagę i się oddalić.-Kiedy?
-Dzisiaj rano.-zakończył tymi słowami rozmowę i już więcej się do mnie nie odzywał.Trudno,powie jak będzie chciał.
 Spojrzałam za siebie.Wszyscy byli…jakby dziwni.Każdy pojedynczo miał swoje problemy,nawet jeśli nie prywatne,to zmartwienie i niepokój nie pozwalały na głupie żarty czy choćby luźną rozmowę.O tej godzinie dawno bylibyśmy w hotelu zajęci pakowaniem się,a zamiast tego przedzieramy się przez dziki las w kompletnych ciemnościach.Latarki dużo nie dają,kiedy oświetla się nimi krzaki dwadzieścia centymetrów od ciebie.
-Hej,Vic-i znów Harry.-pytałem Zayna i powiedział,że blizna wcale nie wygląda tak,jak mówisz!
 Odwróciłam się w jego stronę obrzucając go spojrzeniem „nikogo to nie obchodzi,idioto”.
-W takim razie ma zeza,skoro tego nie widzi.
 Miałam zamiar dalej kłócić się z Harrym,gdy nagle Liam nam przerwał.
-Wszyscy zamknąć się!-brunet zamarł na krótką chwilę uważnie nasłuchując.-Słyszycie kroki?
 Z sercem na ramieniu utkwiłam spojrzenie w ciemność przed sobą za wszelką cenę starając się zobaczyć cokolwiek poza oświetlonymi światłem latarki zaroślami.Przez chwilę,która dłużyła się na całe wieki odgłos powolnych kroków był coraz wyraźniejszy.Gdy tylko dojrzeliśmy przed sobą sylwetkę znanej nam osoby,Liam natychmiast rzucił się do przodu a ja tuż za nim.

czwartek, 3 kwietnia 2014

15. cz.1 "Coś powiedziałem?"

Tak,tak wiem."omg,miało być dwa tygodnie temu,obiecałaś na poprzedni czwarteeek".Podkreślam,że w poprzednim poście mówiłam ŻE NIE WIEM,podkreślam NIE WIEM,czy będzie na czwartek.Tak więc po czterech tygodniach jest jedna część...mistrz.Wena wróciła,tylko nie zdążyłam napisać całego,a uwieżcie mi,pisałam dużo.Nie chcę,by wyszedł taki słaby i pisany na kolanie,tak więc może wyjątkowo za tydzień pojawi się druga część.
 Enjoy :)
*********************************************************************************


*Liam*


 Liczyłem,że chłopaki stanowczo odradzą mi odebrania tego telefonu,ale oni tylko stali i gapili się wszędzie,tylko nie na mnie.Łoł,ale oni są naturalni.
-Pomóżcie mi,co ja mam zrobić?!-było coraz mniej czasu,fragment piosenki „Cry Me A River” Justina Timberleke'a dobiegał końca.-Odebrać?
 Zayn wymienił z Louisem znaczące spojrzenia.Winda akurat się otworzyła,więc obaj natychmiast zniknęli i zostałem sam.
-Ta,dzięki za pomoc!-zdążyłem jeszcze  zawołać,zanim do środka weszła jakaś spasła rodzina,przez co musiałem dość mocno przykleić się do ściany.
 Instynkt podpowiadał mi,by zostawić to i nie odbierać,ale stwierdziłem,że to nie miłe.Niech to,ta moja uprzejmość.
-Hej-za wszelką cenę próbowałem brzmieć spokojnie i jak ktoś,kto panuje nad sytuacją,ale nie bardzo mi to wyszło.-Od razu mówię,że nie mam ochoty z tobą rozmawiać,więc w każdej chwili mogę się rozłączyć.
-Wcale nie oczekuję,że będziesz chciał ze mną pomówić.-ponownie usłyszałem jej głos,ponownie zabolało.Przypomniałem sobie ten dzień;impreza urodzinowa,masa ludzi,zaczynało się tak dobrze…a ona nagle wyszła.Olała mnie kompletnie,choć tak mi zależało.To naprawdę mnie trafiło.Uczucia z tamtego dnia trafiły we mnie jak wielka fala.-Chciałbym prosić cię tylko o spotkanie.Musimy sobie wiele wyjaśnić.
-Sophia,nie chcę…
-Proszę.
 Wziąłem głęboki wdech.Co mam zrobić?Musiałaby się mocno wysilić,bym dał radę wybaczyć jej to, co zrobiła.Takie spotkanie nie ma sensu.
 Chciałem odpowiedzieć,gdy winda ponownie się otworzyła,gruba rodzina zniknęła i zostałem sam.Spokojnie mogłem mówić bez obaw,że jakiś wielki facet pochłonie mnie w swoim brzuchem i nawet się nie zorientuje.
-Nie wiem,muszę się zastanowić.Na razie jestem w LA.
-Ale wracasz jutro,prawda?-zabrzmiała dosyć entuzjastycznie,jakby cieszyła się,że znów będę w Londynie.Skąd taka nagła zmiana?Skąd ona w ogóle wie,że wracam jutro?-Po prostu daj znać,jeśli jednak się zdecydujesz.Naprawdę mi zależy.
-Oh,teraz?No tak,nie zależało ci,gdy postanowiłaś udać się na upojne chwile z byle jakim facetem z baru w moje urodziny?-ze złością podkreśliłem ostatnie słowa.Sophia nie bardzo wiedziała,co powiedzieć,więc bez zwłoki zakończyłem rozmowę.-Może oddzwonię.
 Sygnał się urwał.Do cholery,musiała dzwonić?Zepsuła mi dzień i okazało się,że w razie zagrożenia mogę liczyć na chłopaków…Zgadza się,to był sarkazm.
 Przeczesałem włosy jedną ręką opuszczając windę,nie wiem,na jakim byłem piętrze.Chciałem po prostu trochę odetchnąć.W połowie drogi zacząłem truchtem podążać w stronę końca korytarza,gdzie powinienem znaleźć okno.Brakowało mi tchu,natychmiast je otworzyłem i kilkakrotnie głęboko wciągnąłem powietrze.
-Teraz lepiej.-stwierdziłem mówiąc pod nosem.Zamknąłem okno i ponownie skierowałem się do windy.Ciekawe,co teraz robi reszta.
 Kiedy wróciłem na nasze piętro,okazało się,że Paul wymyślił wycieczkę do Hollywood,więc wszyscy przygotowywali się do wyjścia.Spojrzałem na zegarek,dochodzi dwunasta.
 Przed wejściem do pokoju powitał mnie Lou.Niby się uśmiechał,ale nie do końca prawdziwie.
-Wszystko w porządku?-spytał uprzejmo.
-W porządku-wyminąłem go w przejściu i powędrowałem do swojego łóżka.-Okazało się,że zadzwoniła przez pomyłkę.
 Louis w ciszy patrzył,jak wyposażam czarny plecak w swój tablet,portfel i inne potrzebne mi rzeczy.Wiedział,że kłamię.Przeszkadzało mi,że nie mówię swojemu przyjacielowi prawdy,ale wolałem zachować to dla siebie.Zapewne doradzałby mi,bym nie oddzwaniał i zignorował Sophię…ale nie mogę.Wciąż o niej myślę,choć nie powinienem.Jestem rozdarty między chronieniem swojego serca ,a miłością do niej.
 Do pokoju wszedł Paul i oznajmił,żebyśmy spotkali się w holu.Zostawił drzwi otwarte a w nich pojawił się Niall ze smętną miną.
-Życie jest takie okrutne…-stwierdził,zakładając na głowę swoją czapkę leżącą na środku łóżka.
-Zamknij się,Horan.Nadal jesteś idiotą za to,że tak spieprzyłeś sprawę.
-Łał,Louis,dzięki za pocieszenie.-zwrócił się w moją stronę.-A tobie co?
 Nie wiem,dlaczego,ale mnie wkurzył.Ze złością złapałem plecak,przeszedłem przez długość pokoju i trzasnąłem drzwiami.Ta cała sprawa z Sophią mnie rozdrażniła,a teraz wyładowuję się na chłopakach.To nie jest dobry pomysł.
 Za sobą usłyszałem dźwięk naciskanej klamki,a po chwili słowa,które padły z ust Nialla:
-Liam,o co chodzi?Coś powiedziałem?-truchtem przebiegł dzielącą nas odległość i odwrócił mnie przodem do siebie.-Porozmawiaj ze mną.
 Cholera,zostawcie mnie na chwilę samego!
-Nie,nie ty…Po prostu daj mi spokój,nie muszę z tobą rozmawiać.Sam sobie z tym poradzę.
 Chciałem coś jeszcze dodać,zanim zacznie mnie wypytywać,gdy z apartamentu tuż obok nas wyszła Pam.Niall spojrzał na nią kompletnie oderwany od rzeczywistości,i choć unikała kontaktu wzrokowego z nim,nie mogła powstrzymać się przed krótkim rzutem oka przed tym,jak weszła do windy.Oboje wyglądali mi na bardzo strapionych tym,co było między nimi.Szkoda mi Pam...Tylko Pam.Bo to Niall wszystko zepsuł.
-Stary,lepiej spróbuj wyjść z bagna,w które sam wszedłeś,zamiast pomagać mi.-powiedziałem najżyczliwszym głosem,na jaki mogłem się zdobyć w tej chwili i poklepałem go po ramieniu.Blondyn zamknął usta,które otworzył na widok Pam,po czym zkaończył rozmowę lekkim uśmiechem.
 Pojawił się Harry i Louis,więc we czwórkę zjechaliśmy na parter.Ja się nie odzywałem,Harry z chęcią gawędził o niczym z Niallem i Louisem,który sam przytłoczony swoimi problemami sprawiał wrażenie trochę nieobecnego.
 Opuściliśmy windę by znaleźć się w ogromnym,bogato ozdobionym hotelu.Z lewej strony znajdowała się recepcja z łukowatym blatem,za którym stało trzech pracowników.Trochę bliżej nas ustawiono kanapy w egzotyczne wzory i stoliki kawowe,z głośników leciała cicha muzyka.Na przeciwko,przy drzwiach wejściowych odszukałem znajomą twarz Zayna i Victorii,a tuż obok niej Pam.
 Przeszliśmy po kolorowych dywanach prosto do Paula,który rozmawiał z kierownikiem hotelu,poznałem go po zapewne drogim garniaku.Na oko czterdziestoletni mężczyzna z lekką łysiną przerzedzającą jego jasne włosy dostrzegł nas i obdarzył złowrogim spojrzeniem.Chyba jeszcze nie wybaczył nam za zdemolowanie piętra…
 Liczne ozdoby w holu,blade światło z bogatych żyrandoli i bezustanny zgiełk przyprawiał mnie o ból głowy,więc bez czekania wyszedłem na zewnątrz by trochę odetchnąć.Po krótkim czasie dołączyła do mnie reszta,mogliśmy wsiadać do przygotowanego vana.
 Pam i Niall przeżywają kryzys,Louisowi zniknęła dziewczyna i nie ma z nią kontaktu,a ja jestem w potrzasku.W zasadzie to tylko Zayn,Victoria i Harry sprawiają wrażenie niestrapionych,choć może mi się wydawać.To się zapowiada na długą i trudną wycieczkę.